Nie pisałam całą wieczność, a obiecałam sobie być w tej kwestii konsekwentna.
Stylistka życia…taki wybrałam tytuł mojej strony internetowej. Dlatego, że lubię kreować własne życie i wiem, że mamy możliwość osiągnięcia tego co zaplanujemy – pod warunkiem, że będziemy konsekwentni i odpowiedzialni. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem – a ostatnio nic, dla nikogo zapewnie nie idzie zgodnie z planem…no może poza ‘małym procentem’, że się tak wyrażę…
Co do moich zaburzeń…szlag by to trafił. Ten cały lockdown z niczym mi nie pomógł. Na nowo zaczęłam biegać. Co prawda przybieram na wadze (ku -wcale nie – mojej radości), ale plan był taki, żeby więcej chodzić na siłownię, budować siłę i metabolizm i dać ciału odpocząć od ciągłego biegania. Bieganie zwłaszcza teraz wydaje mi się o tyle istotniejsze, ponieważ dzięki niemu mogę zaznać tej ‘wolności’. Biegnę do jakiegoś parku, na jakieś wzgórza i cieszę się słońcem, świeżym powietrzem, śpiewem ptaków. Siadam i kontempluję jak cudownie mieć tę możliwość. Z jednej strony ten cały lockdown przypomniał mi dlaczego w ogóle pokochałam bieganie – i nie chcę o tym zapominać. Planuję zakupić rower, żeby dać ciału trochę ochłonąć, a żeby wciąć móc się cieszyć tą wolnością.
Jak wcześniej pisałam, uważam, że podczas procesu powrotu do zdrowia istotne jest adresowanie przede wszystkim możliwych niedoborów w organizmie. Veganką byłam wiele lat, przez ten czas dużo trenowałam, więc potencjalnie – to czego moje ciało nie miało dostarczane – ‘zużywało się’ szybciej niż u innych osób (taka moja teoria). Jakiś czas temu na przykład zaczęła za mną chodzić wątróbka. A nigdy nie lubiłam! I to delikatnie powiedziane. Kiedyś (około 18 lat temu) wróciłam do domu i akurat mama robiła wątróbkę. Nałożyłam sobie na talerz, wzięłam kęs, niemalże zwymiotowałam – i to był ostatni raz kiedy jadłam wątróbkę. Jednakże, czasami jadłam jej malutkie kawałki w kaszance lata temu. Wtedy, jedzona z dużą ilością musztardy, jakoś mi nie przeszkadzała. Zmierzam do tego, że być może moje ciało wiedziało, że teraz ma ochotę na wątróbkę, bo jednak kiedyś, gdzieś tam w mojej diecie jej małe ilości się pojawiały…
W lutym robiłam badania krwi. Takie porządne. Chciałam zobaczyć na czym stoję. Nie zaskoczyło mnie, że wypadły dosyć średnio… Okazuje się, że mam dosyć zaawansowaną anemię. Ferrytyna, transferyna, żelazo – wszystko za niskie – o ile dobrze pamiętam…, w każdym razie, każdy z tych wskaźników sugerował poważne niedobory. Zanim się dowiedziałam nawet, że mam anemię, zaczęłam jeść wątróbkę. Ku mojemu zaskoczeniu, dosłownię pierwszy kęs zasmakował mi niesamowicie! Conajmniej ciekawe…wątróbkę jem od kilku miesięcy po kilka razy w tygodniu. W sumie około 200-300 gram tygodniowo. Uwielbiam… Kto by pomyślał…Do tego dostałam żelazo na receptę, duże dawki – 80mg. Biorę codziennie. Lekarka zasugerowała, że zajmie mi conajmniej 6 miesięcy suplementacji zanim poziomy się wyrównają… Do tego stopnia są fatalne. Niektóre inne badania też były średnie. Niektórych nie zrobiłam. Na przykład na jakieś cynki, krzem, selen itd. Tak czy inaczej, cynk i krzem biorę od grudnia… kto by się spodziewał, że teraz będzie taki hype na ten cynk…w Stanach podobno ceny poszybowały do góry jak szalone i poznikało z rynku. Zawsze wiedziałam, że mam dobrą intuicję do trendów! 🙂 I to wcale nie joke.
Tak więc biorę to żelazo, liczę na to, że ta wątróbka mi pomoże wyrównać poziomy szybciej. Bądź co bądź, prawdziwe jedzenie to co innego niż jakaś tabletka. Biorę witaminy z grupy B, kwas foliowy – ale ten w zmetylowanej formie, bo ten zwykły jest toksyczny dla organizmu. Powinnam brać witaminę D, bo poziomy poniżej poziomu… I co ciekawe, bo ja jestem osobą, która spędza każdy wolny czas na zewnątrz od lat. I zawsze te poziomy jakieś takie ubogie. Ciekawe jest, że spotkałam się z opiniami, że nie przyswoisz witaminy D jeżeli nie masz cholesterolu w diecie…No tak, jeżeli to prawda to by się zgadzało, bo cholesterolu nie jadłam od wielu, wielu lat – jeszcze przed weganizmem było kiepsko. Co tam jeszcze…Zrobiłam DXA skan na kręgosłup żeby zobaczyć czy jakieś braki są. Jeden z 4 sprawdzonych kręgów był już na poziomie osteopenii. Nie zaskoczyło mnie to. Wiem, że brak miesiączki może skutkować osteopenią. Znowu, brak żelaza może wpływać też na brak miesiączki (oprócz oczywistej restrykcji idt). O! i leptyna za niska! No to też mnie nie zaskoczyło. Leptyna jest produkowana przez tkankę tłuszczową, więc jak mamy jej za mało, albo organizm idzie w stan przetrwania, to leptyna spada. Oczywiście stąd ten tak zwany wilczy głód. I wcale nie trzeba być wychudzonym. Wystarczy przejść na zbyt restrykcyjną dietę, żeby leptyna spadła. I wtedy myślimy o jedzeniu i moglibyśmy jeść bez przerwy. Także biczowanie się za to, że niektórzy nie mogą przetrwać na diecie, albo zaraz po odrabiają straty, to żadna ujma dla charakteru i braku silnej woli – raczej źle skomponowana dieta i silny instynkt przetrwania.
Interesujące wydaje mi się, że często osoby z zaburzeniami odżywania potrafią, pomimo mechanizmów przetrwania, iść w zaparte (mechanizmy przetrwania – mam tutaj na myśli na przykład wzrost hormonu głodu, spadek hormonu nasycenia). Przeciętnie – osoba zdrowa, która pójdzie na zbyt reżimową dietę, po prostu się złamie i wróci do nawyków. Osoby z zaburzeniami mogą przez lata się trzymać swoich rytuałów pomimo tego, że ciało cierpi. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to sposób na radzenie sobie z innymi problemami. U mnie prawdopodobnie z emocjami i stresem. Siedzenie w tym daje mi poczucie kontroli, wyłącza zbytnią emocjonalność. Łatwiej jest ‘nie odczuwać’, niż się wszystkim stresować, odczuwać duży smutek, ból. Siedzenie w zaburzeniach odwraca uwagę od rzeczy takich jak samotność. Bo w zaburzeniach człowiek chce być sam! Ja osobiście mam tendecję do izolacji. Określam siebie jako introwertyka. Na ile to introwertyzm, a na ile zaburzenia? Jak mam momenty kiedy czuje się dobrze, to chcę więzi z ludźmi. Ludzka psychika to temat rzeka, który mnie fascynuje. Do tego zaprogramowane od dzieciństwa przekoniania, że szczupłe i chude to dobre, a grube to złe – upraszczając. W rzeczywistości, każde podświadome przekazy nas programują. W telewizji, w środowisku najbliższych. Proste rzeczy takie jak komentarze: “Fantastycznie wyglądasz!” – bo ktoś schudł, od razu daje sygnał, że dobrze wyglądam, bo jestem chuda – czyli, że jak ważę wiecej to wyglądam źle… Widzę to z lewa i z prawa… Jakiś czas temu byłam z babcią na kawie. Babcia wspomniała, że ostatnio zjadła CAŁĄ tabliczkę czekolady, bo tak jej smakowała. Że nie powinna, ale sobie pozwoliła. Na co ja się jej pytam: “no ale czemu nie powinnaś, kto Ci broni?”. Ludzie nie potrafią odpowiedzieć na takie pytania. Co strasznego się dzieje, jeżeli sobie raz na jakiś czas pozwolisz? Ale program jest tak silny, że już go nie kwestionujemy. Miałam ochotę powiedzieć: ‘ Babcia! Na Boga, masz 80 lat, ile jeszcze w życiu zjesz tych czekolad?! Co Ci ta jedna szkodzi?’ Oczywiście nic takiego nie powiedziałam :P, wyraziłam tylko poirytowanie, że to tylko czekolada i jak miała ochotę to dobrze i nie powinna mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. To kolejny przykład jak programuje się nas. Babcia, czy kto inny, robi taki komentarz ‘Zjadłam coś dobrego, ale nie powinnam’ – i atumatycznie jest przekaz, że czegoś się jeść nie powinno. Że trzeba liczyć kalorie i uważać na to co się je. To jest wszędzie. Już ludzie nawet nie zauważają ile tego jest. Tak samo jak reklamy leków i suplementów w TVN LOL! Tv nie oglądam, ale jak kiedyś byłam w pl i oglądałam film to w przeraziła mnie ilość reklam farmaceutyków… no comments. Trzeba uważać czym się człowiek otacza i jaki kontent konsumuje.
Odnośnie metody MM, o której pisałam wcześniej. Wciąż uważam, że opychanie się junk foodem to kiepski pomysł. Nie uważam, że osoby wychodzące z zaburzeń powinny kierować się restrykcjami, ale ta metoda może okazać się pułapką. I dla mnie to tak wygląda. Człowiek chce czuć się dobrze, psychicznie i fizycznie. A nie będzie tak jeżeli będzie jadł przetworzone jedzenie non stop. Od czasu do czasu, ok. Ale problemy, których możemy sobie narobić jedząc oleje, mąki itd mogą prowadzić do kolejnych, innych problemów. Kiedy patrzę teraz na osoby, kilka miesięcy w procesie metody MM i widzę następującą sytuację: dziewczyna po raz kolejny je takiś take out, jakieś tacos czy co tam…i mówi, że boli ją brzuch, ale zje do końca, bo to normalne, że boli Cię brzuch – i wciska na siłę to żarcie z grymasem na twarzy i mówi do kamery f*ck you ED… to ja sobie myślę, ‘kobieto! To co Ty robisz to fucking up your body a nie ED’! Nasze ciała są wystarczająco inteligentne, że potrafią dać sygnały, że coś jest nie halo. Między innymi w postaci bólu brzucha, letargu po jedzeniu itd. Gdybym stosowała się do tej metody to bym wpierdzielała wszystko co ma mąkę, bo uwielbiam jakieś wypieki itd. Ale czy powinnam? Czy powinnam pomimo faktu, że moje ciało ewidentnie reaguje na takie jedzienie? Niejednokrotnie w postaci krwi… Więc wiem, że na moje jelita takie jedzenie jest fatalne. Spadki nastroju itd. Ale idąć tą ścieżką, uzależnię się od tego gówna, i spierdzielę sobie organizm jeszcze bardziej… Owszem zjedz tego pączka od czasu do czasu, nie ograniczaj kalorii absolutnie. Ale skup się na jedzeniu prawdziwego jedzenia i obserwuj po czym czujesz się lepiej a po czym gorzej. I sama wciąż mam z tym problemy. Na przykład, uwielbiam orzeczy. Ale są na tyle ciężkostrwane, a moje jelita już swoje przeszły, że mogę zjeść tylko troszkę – no ale jak się dorwę to nie ma końca. Nie jestem idealna. Teraźniejsza sytuacja mi w niczym nie pomaga (nikomu zresztą), ale chcę wierzyć, że dam radę poczuć się jeszcze dobrze w moim ciele. Metoda MM tylko w moim przekonaniu by ten proces mocno spowolniła. Może ta metoda działa na osoby, które nie mają problemów z organizem po latach zaburzeń. I jeszcze mogą jeść wszystko i nie odczuwać skutków tego. Może wtedy to miałoby więcej sensu. Bo wkońcu kiedyś jadłam przetworzone jedzenie, piłam piwo i paliłam papierosy i uchodziło mi to na sucho. Organizm jeszcze był silny i niezniszczony dietami i nadmiernymi treningami. Ale ja nie chcę się obudzić za dwa lata, z cukrzycą, chorobą serca, tachykardią i co tam jeszcze. Chce być zdrowa. Chcieć to móc mawiają :).
Pisałam tu ostatnio.bardzo się cieszę, że jakoś dajesz radę. U mnie…jelita mają się źle, więc przeszłam na restrykcyjną dietę i…psychika mi siada, bo zdarzają mi się napady na słodycze.
LikeLiked by 1 person
Witam, dzięki piękne za wpis. Owszem, moje jelita mają się lepiej. Oczywiście nie jest idealnie, bo wciąż nieraz sięgam po rzeczy, które wiem, że nie są dla mnie najlepsze. Ale to co zrobiło różnicę to moim zdaniem odstawienie glutenu (powodował dyskomfort i wypryski na twarzy więc wiem, że byłam wrażliwa), jedzenie błonnika rozpuzczalnego – czyli owoce, warzywa – takie rzeczy, które po drodze nie naruszają już wrażliwych jelit. Słodycze też jadłam wcześniej (teraz też mi się zdarza, ale dużo rzadziej), ale to co mi pomogło to zwiększenie ilości kalorii z jedzenia, które mi nie szkodzi. Możliwe, że sięgasz po słodycze, bo za mało jesz normalnie? I kolejna rzecz – i myślę, że bez tego nic by mi nie pomogło – PROBIOTYKI. Suplementuję od początku roku. Koniecznie spróbuj. Zdrowe jelita mają ogromny wpływ na psychikę. Istnieje bardzo wyraźna korelacja, o której już dzisiaj się mówi. Może być nawet tak, że nie odczuwasz wyraźnych fizycznych symptomów, że coś jest nie tak, a masz stany depresyjne, napady lękowe itd – ponieważ jesz coś co Ci szkodzi. To mogą być reakcje alergicznie, chociaż kiedy masz bardzo zły humor to wydaje się to abstrakcją…wiem. Ale uwierz mi, nic tak nie psuje mi humoru jak owsianka ;(…a tak lubiałam… Pewnie też dlatego ludzie, którzy przechodzą na jakieś restrykcyjne diety, oczyszczania itd tak się dobrze od razu czują – do momentu, kiedy braknie im energii…Koniecznie zainteresuj się probiotykami – szczególnie lacto i bifido – to bardzo ważne. Co do słodyczy, może zastanów się jakie jedzenie lubisz jeść, a jakie wiesz, że Ci nie szkodzi. I zwiększ ilość tego jedzenia w diecie? Próbuj różnych rzeczy. Może lubisz poskubać pistacje? Albo całą michę dobrych owoców z kawałkami gorzkiej czekolady? A może lubisz smoothiesy – o ile Cię nie drażnią? Ja czasami robię sobie dużą miskę ‘lodów’: kupuję mrożone owoce leśne, najpierw blenduję tofu naturalne z mlekiem sojowym i słodzę stewią (robię z tego taką gęstą smietankę) i wrzucam mrożone owoce. Bardzo smaczne i bez nabiału, który mi osobiście nie służy (jak i wielu innym osobom). Zmierzam do tego żebyś się nie ograniczała i próbowała nowych rzeczy i obserwowała jak się po nich czujesz. Czy pojawiają się wypryski na twarzy po jakimś jedzeniu. Czy humor Ci siada po jakimś jedzeniu, czy czujesz się zła? Najważniejsze to probować :). Nie potrzebujesz mapy żeby dotrzeć tam gdzie chcesz, ale potrzebujesz kompasu. Każde doświadczenie da Ci feedback i powie Ci ‘ok…to jest dobry kierunek, bo dzisiaj czuję się dobrze, bo to bo tamto’. I to kręta droga, ale pókie wiesz do czego zmierzasz, każde doświadczenie to po prostu feedback – a nie porażka! W Twoim wypadku wiesz już wyraźnie, że słodycze Ci nie służą. Nie przesadzaj z restrykcyjnością, bo może to się obrócić przeciwko Tobie, ale unikaj rzeczy podejrzanych póki co. Jedz rzeczy, które czujesz, że są delikatne na Twoje jelita. Może kremy z dyni. Bataty (fenomenalne są – lekko strawne i dają dobrą energię), owoce (sezon idzie 🙂 ). Bądź czujna i obserwuj siebie. Dużo dobrego słyszałam o rosołach gotowanych na kościach na jelita! Jeżeli jesz, to polecam długo gotowany rosół jako pierwszą rzecz rano – chodzi o kolagen i osłonę jelit. No i probiotyki – MUST HAVE! Bez tego ani rusz :). Daj im i sobie czas i będzie coraz lepiej. Zrób też badania krwi i zobacz czy masz niedobory. Dawaj znać jak Ci idzie 🙂 – niezależnie czy źle czy dobrze. Doskonale wiemy, że to nie wyścig, a postęp nie jest linią prostą. Grunt żeby tendencja była wzrostowa :). Kryzysy się zdarzają wszędzie i zawsze, ale póki cel jest wyraźny to tylko kwestia czasu.
LikeLike
Hej, Stylistko! Cieszę się, że znalazłam twojego bloga 🙂 Przechodzę teraz przez podobne rzeczy, co ty – przez ograniczanie sobie jedzenia, a potem w przypływach “dbania o zdrowie” na jakiś posiłek wpakowywałam w siebie surowiznę, orzechy, twarogi i ogólnie wszystko co jest ciężkie dla jelit, po czym znowu wracałam do niejedzenia i jeszcze większego spowalniania metabolizmu. Dodatkowo ćwiczenia cardio (mój organizm raczył mnie informować, że mu się te ćwiczenia nie podobają, ale uważałam to za znak słabej kondycji i że jeśli będę ćwiczyła jeszcze więcej to kondycja się poprawi), nieumiejętność zapanowania nad stresem i stany zapalne w żołądku i jelitach gotowe, wytworzyły mi się nietolerancje pokarmowe, wzdęcia, refluks, ból brzucha, problemy z histaminą, depresja. Bardzo chciałabym sobie teraz mówić, że “jedzenie nie szkodzi, możesz jeść”, a zamiast tego jestem teraz zmuszona do ograniczania. Suplementuję probiotykami, różnymi witaminami i minerałami, próbuję zrezygnować z ćwiczeń, ale tęsknię za rowerem po lesie (ostatnio byłam 6 dni temu), bo mnie uspokaja. Ale boję się, że zrobię sobie większą krzywdę, więc póki co się rozciągam tylko. Postanowiłam przejść na dietę AIP, która jest antyzapalna, ale trudno mi jest dobić kaloryczność i boję się, że moje ciało się nie leczy po restrykcjach, bo nadal jestem na lekkim deficycie kalorycznym, a tym bardziej powinnam być nawet na nadwyżce. Czy widzisz już jakąś większą poprawę w swoich problemach trawiennych? Po jakim czasie zaczęło się coś zmieniać? Z góry dzięki i powodzenia!
LikeLike
wow!! 74Wracać do Polski, czy nie wracać?
LikeLike