Zaburzenia odżywiania. Recovery. Część 3.

W Polsce spędziłam pół roku. Pracowałam z domu na część etatu. To dawało mi mnóstwo czasu i możliwości by moje zaburzenia mogły thrive-ować. W dni wolne wychodziłam biegać około 8 rano, czasami biegałam i leciałam na siłownię. Po siłowni biegłam po zakupy i z ciężkim plecakiem i torbami biegłam 2km do domu. Kiedy dobiegłam do domu czas na pierwszy posiłek – oczywiście intermittent fasting był obecny w moim życiu od końca 2017 roku. Jadłam dwa posiłki dziennie. Kiedy pracowałam to wstawałam o 5 rano by iść biegać zanim musiałam usiąść przed komputerem. Niejednokrotnie w ciemnościach (kiedy to już przyszła późna jesień), w deszczu, kiedy reszta świata spała. Kiedy reszta świata popijała poranną kawę razem z rodziną, szykując się do pracy ja robiłam sprinty w ciemnościach albo robiłam martwy ciąg w pustej siłowni. Akurat pusta siłownia to było coś co mi nie przeszkadzało. Lubiłam te ciszę i moją siłownię. Ale kilkukrotnie się zdarzyło, że ktoś zwrócił uwagę, że potrzebuję przytyć. Nie obrażałam się, wręcz na odwrót – jeżeli jesteś za chuda to przynajmniej nie za gruba. Chociaż miałam jedynie kilka momentów kiedy myślałam sobie, że te kości na plecach faktycznie są widoczne. I chwilę potem szczypałam swój brzuch i nogi…Byłam też wiecznie wzdęta na tym etapie. Moje jelita już dogorywały. Codziennie wieczorami przygotowywałam sobie góry niskokalorycznych warzyw przed tym ‘bardziej kalorycznym’ posiłkiem. Pewnie jadłam w sumie jakieś 2000-2500 tysiąca kalorii, ale ile z tego przyswajałam to nie wiem. Codziennie podczas biegu musiałam korzystać z toalety od 2 do 5 razy. Ilość błonnika mnie blokowała, bieganie pomagało pozbyć się wszystkiego z jelit. Jeżeli nie poszłam biegać to byłam jeszcze bardziej wzdęta i czułam się tragicznie. Bieganie przekształciło się u mnie w bulimię sportową. Zamiast wymiotować bieganie było sposobem na pozbywanie się zawartości żołądka. Ogromne ilości żarcia, duża ilość błonnika rozbroiły moje jelita. Krwawienie z jelit pojawiało się regularnie. Zwłaszcza kiedy jadłam gluten albo orzechy czy nasiona. Błonnik musiał już działać jak tarka. Chuda i wiecznie wzdęta, przez co czułam się opuchnięta i gruba. To co widać było na zewnątrz nie odzwierciedlało mojego uczucia wewnątrz. Ta przypadłość tragicznie odbijała się na moim samopoczuciu. Teraz wiem, że zdrowie jelit ma silne odzwierciedlenie w stanach lękowych i depresji.

Krótko przed świętami miałam momenty kiedy psychicznie czułam się lepiej. Wtedy to zaczęłam sobie wizualizować siebie będącą szcześliwą. Wracałam pamięcią do czasów kiedy czułam się normalna i szczęśliwa. Musiałam cofnąć się o jakieś 8 lat. Do czasów sprzed odchudzania się. O ironio, najszczęśliwsza byłam przed tą całą drogą i walką o zdrowie i wymarzoną sylwetkę. Potrafiłam cieszyć się życiem, piłam poranną kawkę bez kompulsu porannego biegania. Jadłam śniadanie kiedy miałam apetyt, nie wydłużałam oczekiwania do popołudnia. Jak nie miałam apetytu to nie jadłam i nie czułam się ograniczona ani trochę. Spontaniczne wypady nie były problemem i nie powodowały lęków, że nie będę mogła utrzymać swojej rutyny. Były problemy jak to w życiu, ale nie byłam nieszczęśliwa. I tak sobie wizualizowałam jak było wspaniale. Jak już wspominałam we wcześniejszym wpisie może to się wydawać kontrowersyjne, ale myślę, że ta wizualizacja mnie naprowadziła na drogę ‘ku zdrowiu’, na której teraz się znajduję.

Długo by opisywać zbiegi okoliczności, które ostatecznie doprowadziły mnie realizacji jak bardzo siedzę w tym bagnie. Jednocześnie natrafiłam na informacje o przyczynach depresji i metylacji. Jest to proces w organizmie, kiedy zaburzony może powodować depresję i różne symptomy psychiczne i fizyczne. Doszłam do wniosku, że mam niedostateczną metylację. Składa mi się to w całość razem z faktem, że proces ten mogą zaburzyć niedobory w organizmie. A konkretnie niedobory, które mogą dotknąć zwłaszcza osoby na restrykcyjnych dietach (początki mojego odchudzania), ograniczające tłuszcze i produkty zwierzęce. Niedobry witamin z grupy B zwłaszcza. Cynk i koper. I inne. Zakupiłam supplementy, które mają pomóc w procesie metylacji. A proces ten powinien pomóc z alergiami spożywczymi. Moja ‘czysta’ i monotonna dieta bowiem, doprowadziła mnie do stanu gdzie ciągle mam jakieś problemy z trawieniem, nabieraniem wody – zwłaszcza na twarzy. Uczuliłam się na oliwki. Dopiero po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, że to one powodowały u mnie puchnięcie kostek. Jedzenie wielu pokarmów powoduje i u mnie reakcje depresyjne. Teraz jestem tego świadoma. Kiedyś bym nie wpadła na fakt, że alergie pokarmowe wpływają na nastrój i mogą powodować lęki.

Pogoń za zdrowiem, smukłą sylwetką pozostawiła mnie chorą psychicznie i fizycznie. Życie stało się listą rzeczy do odhaczenia, zadań do wykonania, pościgiem za czymś. Nie potrafiłam cieszyć się chwilą. Jakiekolwiek związki wydawały mi się bez sensu – i tak nie mogłabym się z nich cieszyć, bardziej zależało mi spełnianiu swoich celów – byciu coraz chudszą między innymi. Kiedy mój były chłopak chciał spędzić razem więcej czasu rano irytowałam się, gdyż kompuls żeby iść ćwiczyć był bardzo silny. Byłam niczym alkoholik na detoxie. Musiałam zaspokoić swój głód…szkoda tylko, że nie ten właściwy.

Leave a comment