Specjalistką w związkach nie jestem, ale mam za sobą jeden prawie dziesięcioletni związek, jakieś przelotne znajomości i mój ostatni związek, który trwał ponad rok. Niewiele – możnaby powiedzieć. Ale w ciągu tego roku nauczyłam się więcej o związkach i o sobie niż w moim długim, 10-letnim wygodnym związku. A to dlatego, że wypchnął mnie on z mojej strefy komfortu.
Lubię ideę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nawet bolesne doświadczenia dają nam okazję do nauki i rozwoju. W zasadzie to te trudniejsze doświadczenia dają nam najwięcej przy końcowym rozrachunku.
Wyrzuciłam ze słownika słowo ‘porażka’. Coś co potocznie nazywamy porażką jest jedynie doświadczeniem, które pozwala nam się rozwijać. Zanim Edison wynalazł baterie musiał podjąć około tysiąca prób. Po tysiącach prób, na pytanie przyjaciela o brak rezultatów “Jak to jest nie odnosić żadnych rezultatów?” miał odpowiedzieć, że po prostu póki co znalazł tysiące sposobów w jaki jego wynazalek działać nie będzie. Jego nastawienie i mentalność na zawsze zmieniły bieg historii.
Za każdym razem kiedy chcemy się rozwijać, kiedy chcemy coś osiągnąć musimy nabierać doświadczenia. Jeżeli pokochamy ten proces to życie stanie się prostsze i bardziej satysfakcjonujące. Porażki zamienią się w tak zwane ‘stepping stones’ pozwalające przejść nam z jednego brzegu rzeku na drugi.
Czy uważam, że fakt że moje związki się rozpadły to porażka? Ależ nie! Nauczyłam się przez to więcej o sobie. Mam większą jasność czego w związkach szukam, czego zdecydowanie nie chcę. Ale z drugiej strony też nie boję się być sama – i to jest ważne. Nic na siłę.
W przypływie weny wypisałam kilka rzeczy, których nauczył mnie mój ostatni związek za co jestem wdzięczna. Na pewno nie twierdzę, że jestem idealna w tych kwestiach, ale bardziej świadoma, a to jest ważne.
Komunikacja.
Nie potrafię nawet wyrazić jak ważna jest komunikacja. Drodzy Państwo – ciche dni wywalcie za okno, bo to tylko forma pasywno-agresywnej manipulacji. Nikt nie jest jasnowidzem. Wiele razy gdy miałam gorszy dzień (a osoba z ED takie miewa niestety), chociaż starałam się tego nie pokazywać po sobie, mój partner to od razu wyczuwał. Z tymże, niestety nie wiedząc o co chodzi myślał, że mam z nim jakiś problem. Przez co on stawał się poirytowany. I koło się zamykało. Dopiero kiedy zaczęliśmy rozmawiać, kiedy ja się zaczęłam otwierać, i tak samo on – byliśmy w stanie opanować nasze emocje i być dla siebie wsparciem. Ale to rozmowa jest kluczem.
Strefa komfortu – OUT.
W moim długoletnim związku rzadko kiedy wychodziłam mentalnie ze swojej strefy komfortu. Dopiero niedawno nauczyłam się, że jeżeli coś jest przykre, gdy targają nami emocje i chcemy po prostu trzasnąć drzwiami i wyjść, to opanowanie i spojrzenie na rzeczy z szerszej perspektywy jest bardziej produktywne. Nie jest łatwiejsze! Ale jest bardziej korzystne dla nas. Kiedy robi się gorąco mentalnie jest to ciężka praca – dosłownie – czasami człowiek się czuje jakby przerzucał gruz za pomocą siły umysłu. Chcesz krzyczeć, ale cofnięcie się i spojrzenie na rzeczy z perspektywy partnera, staranie się zrozumieć o co tak naprawdę chodzi i od czego się zaczęło jest ciążką pracą.
Zaufanie.
Bez zaufania nie ma związku. Koniec kropka. Myślę, że to był jeden z głównych czynników rozpadu mojego ostatniego związku. Nie mam sobie kompletnie nic do zarzucenia w tej kwestii. Nie lubię zazdrości, ani dawać powodów do zazdrości. Ale jeżeli ktoś ma złe doświadczenia z przeszłości zdecydowanie powinien nad nimi pracować. Możesz się wiecznie martwić, że ktoś Cie zrani przez co Ty i Twój partner będziecie cierpieć albo możesz powiedzieć ‘raz kozie śmierść, jak mam zaostać skrzywdzona/skrzywdzony to to się stanie, równie dobrze mogę zaufać i cieszyć się tym związkiem póki trwa – co ma być to będzie. Nie będę zakładać, że ktoś ma w planach moją krzywdę’. Projektowanie negatywnych sytuacji nic nam nie daje – tylko powody do zmarwień. Przecież one nie są nawet prawdziwe. Nie wydarzyły się. A jak się wydarzą to wtedy można się zastanawiać co z tym zrobić. Czy to znak, że partner nie jest dla nas i czas zabrać swoje zabawki i uciekać? Czy może warto pracować nad tym związkiem i poprawą komunikacji? To już indywidualna sprawa. Sama wiesz najlepiej czy warto dalej inwestować w to swoją energię i czas.
Nikt nie ma obowiązku nas uszczęśliwiać.
Przyjęło się, że ludzie oczekują od siebie, że będą się uszczęśliwiać. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi to zwalamy winę na partnera. Małe reality check – nie Twój partner jest odpowiedzialny za Twoje szczęście tylko Ty sam/sama. Twoje nastawienie do życia jest w Twojej głowie. Ty masz obowiązek pracować nad swoim szczęściem. Ty masz obowiązek podejmować akcje, które sprawiają, że czujesz się dobrze. Ludzie przestają być w życiu szczęśliwi, bo się nie rozwijają. Życie staje się monotonne i nudne i uważają, że to ich partner jest za to odpowiedzialny. Nie oczekuj, że jak partner Ci powie, że dobrze wyglądasz w tej sukience to nagle zaczniesz być szczęśliwa. Owszem – to miły komplement. Ale wiesz co jest lepsze? Świadomość własna, że doskonale wiesz, że zajebiście wyglądasz w tej sukience i nie potrzebujesz nikogo żeby Ci to uświadamiał. No tak, ale żeby się dobrze w niej czuć to Ty musisz podjąć kroki żeby tak właśnie było. Dlatego może dzisiaj zamiast jajecznicy na bekonie na śniadanie, spacer i zielony smoothie? Odkrywaj nowe pasje, ucz się, znajdź rzeczy, które Cie fascynują. Pracuj nad swoim szczęściem. Niektórym pomaga medytacja, sport, nauka itd. Możliwości jakie mamy dzisiaj są nieograniczone.
Love language.
Jako podcast junkie słucham ogromne ilości wywiadów. Z pisarzami, doktorami, sportowcami, itd itp. Kiedyś miałam przyjemność wysłuchać wywiadu z autorem książki ‘The 5 love languages‘, gdzie autor tłumaczył i opisywał różne preferencje dotyczące naszego ‘języka miłości’. Nigdy wcześniej się nad tym tematem nie zastanawiałam, ale zdecydowanie miało to sens i pozwala na zrozumienie pewnych kwestii w związkach. Zastanawialiście się kiedyś nad tym dlaczego niektóre kobiety ‘strzelają focha’ kiedy nie komplementujecie ich sukienek, ale jednocześnie mało się wzruszają kiedy Wy się staracie i robicie coś co wg Was jest bardzo romatyczne – na przykład pomogacie w zakupach. Albo kiedy gotujecie dla swoich partnerów przepyszną kolację, ale zostaje ona przyjęta jako coś ‘zwykłego’? Tutaj właśnie leżą różnice pomiędzy naszymi językami miłości. To co my uważamy za wyraz miłości, nasz partner może nie postrzegać tego w taki sam sposób. Nie znaczy to, że nas nie docenia, a jedynie, że przykłada inną wagę do pewnych kwestii. Zrozumienie naszych języków miłości na pewno jest w stanie poprawić relację niejednego związku. Twój partner może bardziej doceniać fakt, że przyjdziesz i się przytulisz i zrobisz mu masaż niż gdy ugotujesz obiad. A to dlatego, że działa to na niego dużo bardziej i wtedy czuje się kochany/kochana. Albo Twoja partnerka woli szczere i nietuzinkowe komplementy, które poprawią jej nastrój dużo bardziej niż kolejną branzoletkę – bo woli czuć się zauważona i doceniona. Czasami sami nie wiemy, że mamy swój język miłości dopóki się nad tym nie zastanowimy. A jak już wiemy to możemy zakomunikować to partnerowi, który na pewno doceni ten fakt i będzie bardziej uczulony na rzeczy, które nam sprawiają przyjemność i czujemy się przez to bardziej kochani. I my możemy zrobić to samo dla nich. Zaoszczędzimy sporo energii starając się sprawić przyjemność partnerowi, poprzez robienie rzeczy, które nie będą docenione tak jakbyśmy sobie tego życzyli. A jednocześnie sprawimy dużo więcej radości dając komuś słodkiego całusa na dzień dobry i przemycając słodkiego rogalika do łóżka :).